Archiwum bloga

czwartek, 28 stycznia 2021

WODNIK (AQUARIUS, KUMBHA RASHI)

 

Nawet ci z nas, którzy nieszczególnie zajmują się (a co dopiero fascynują) zagadnieniami astrologicznymi, okiem nieuzbrojonym w szkło powiększające - będące atrybutem dociekliwych - dostrzegają pojawiające się tu i ówdzie całkiem pokaźnych gabarytów wzmianki o „prędko nadchodzącej Erze Wodnika”. Egzaltacja nadciągającą „erą tak długo wyczekiwanej, wytęsknionej równości i należytego ogólnego poszanowania praw człowieka” rozprzestrzenia się z prędkością szerokopasmowego łącza internetowego, królując na pierwszych stronach kolorowej prasy i wszelkiej maści portali, jedynie „niedzielnie” parających się ezoteryką. Przybywa toteż i samozwańczych wieszczów i proroków, którzy pod przykrywką wykonywanych fuch (astrologów, tarocistów, psychologów, tudzież najzwyklejszych redaktorów) głoszą „dobrą nowinę” o „zerwaniu kajdan z nadgarstków przedstawicieli uciskanego społeczeństwa”.
   
Po cóż jednak to całe przedstawienie, gdzie słowa spływające z ust występujących ociekają słodyczą aż do obrzydzenia?
Cóż. Gdy nie wiadomo o co chodzi, to zapewne chodzi o… pieniądze, oczywiście. I nie inaczej jest właśnie w tym wypadku.
Na Erę Wodnika przyjdzie nam poczekać jeszcze długi czas. A nim owa (nie tak znowuż) wzniosła chwila nastąpi, poszperamy w kartotekach historii świata w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, czy ta zbiorowa ekscytacja ma jakikolwiek głębszy sens, niż tylko napychanie sobie kabzy przez jej hojnych fundatorów.  


                                                                                                   TA PANTA RHEI, MUNDO

Nim zasiadający na tronie domu jedenastego „Nosiwoda” (z łaciny Aquarius) utożsamiony został przez legiony dwudziestowiecznych badaczy z hulającym w przewodach prądem, z dzbana, który dźwigał na swych barkach (niczym tytan Atlas podtrzymujący ziemski glob), wylewał się wartki strumień wody. Heraklit, jako jeden z pierwszych przedstawicieli greckiej szkoły filozoficznej odkrywających ukryte w świecie fizycznym znaczenie astrologii, widząc w tym procesie metaforę właściwego charakteru wszelkich zjawisk, ukuł znane po dziś dzień powiedzenia „wszystko płynie” oraz „niepodobna to rzecz dwukrotnie wejść do tej samej rzeki”. Co ciekawe, podobny chwyt retoryczny - wedle buddyjskiej przypowieści - zastosował Siddhartha Gautama pouczający swego ucznia Annandę, kiedy to podczas podróży przez leśne ostępy kazał mu raz po raz powracać z naczyniem w dłoniach do biegnącego nieopodal potoku zanieczyszczonego grudami ziemi, po tym jak przebiegały tamtędy ciągnące rydwan konie. Podopieczny, coraz bardziej sfrustrowany upartością mistrza, zdziwił się wielce, gdy, za trzecim już razem podreptawszy pod rzeczułkę, spostrzegł, iż jej wody na powrót stały się krystalicznie przejrzyste.
Podobnie Jezus, jako uosobiony zwiastun nadchodzących zmian, przemienia wodę w najprzedniejsze wino podczas uczty weselnej w Kanie galilejskiej; transsubstancjacja ta dokonuje się w sześciu kamiennych dzbanach, symbolizujących sumaryczną liczbę minionych Er astrologicznych. Emmanuel wybiera dwunastu apostołów i wyposaża ich w narzędzia niezbędne, by stali się „rybakami ludzi”; do Szymona Piotra mówi „nie lękaj się, wypłyń na głębię […]” - bo choć jesteś jak skała („opoka, na której zbuduję mój Kościół”), nie utoniesz (przyp. tłum.). On sam również, przekazując im swe posłannictwo, ukazuje zadanie, jakie otrzymał od Ojca - jest tak Pasterzem, który gromadzi trzodę w Bożej Owczarni, jak Rybakiem, który „łowi ryby do swego dzbana” (tj. natchniony „Świętym Oddechem” kieruje ludzkość ku poznaniu, które gotowa będzie przyjąć - „[…] zostaliśmy przezeń porwani do umiłowania rzeczy niewidzialnych”), a ostatecznie Odkupicielem, składającym swe życie w rękach oprawców w imię przykładu najwyższego samopoświęcenia, ukazując, że wszystko, co ma swój początek, ma też i koniec („Jam jest Alfa i Omega”.                                               

Wodnik, zawiadujący żywiołem powietrza, w starożytnym Egipcie miał swych odpowiedników w figurach boga Shu - pana wiatrów i zwiastuna burzy, oraz Hapiego - naczelnym zarządcy Nilu, przedstawianego jako człowieka z łbem hipopotama. Mitologia grecka wywyższa z kolei Uranosa (Uran; Niebo), któremu jego uciskana (dosłownie) przezeń małżonka, Gaja (Ziemia; Ziemia), odcięła stalowym sierpem przyrodzenie, dając początek separacji przestworzy i ziemskiego sklepienia. Zamierzchłe podania z kraju oliwą i winem płynącego traktują i o Aristajosie, opiekunie sadowników i pasterzy („ja znam owce moje, a one mnie znają”), a także Ganimedesie, którego urzeczony nim Zeus/Jupiter przemienił w orła posługującego na Olimpie, by częstował gości Gromowładnego ambrozją.
Z archetypem Wodnika wiąże się ponadto mit o Prometeuszu, powodowanego współczuciem i wspaniałomyślnością złodzieja boskiego ognia, który zaniósł go ludziom, dotąd skazanym na przebywanie w ciemnościach. W ramach kary, jaką wymierzył mu wściekły nań Zeus, został przykuty łańcuchami do skały, by tam oczekiwać na przylatującego co dzień orła, którego zdaniem było wyszarpywanie wciąż odrastającej wątroby herosa (stąd posadowiona nieopodal gwiazdozbioru „Nosiwody” konstelacja Orła, której najjaśniejszą gwiazdą jest Altair - Alfa Aquila).                                                                                                                   
Na kartach pism z tak (jak się zdaje na pierwszy rzut oka) od siebie różnych kultur spotykamy opisy wydarzeń łudząco do siebie podobne. I tak, biblijny Noe buduje arkę na polecenie Jahwe i gromadzi na jej pokładzie zwierzęta celem ich ocalenia, podobnie jak bohater sumeryjskiego Eposu o Gilgameszu, Zusiudra, konstruuje łódź podług wskazań litującego się nad nim Enkiego. W tekstach pochodzących z doliny Eufratu i Tygrysu pojawia się również postać Utnapisztima - śmiertelnika z królewskiej rodziny, uratowanego z potopu dzięki nadprzyrodzonej interwencji zstępującej „z niebios”.                      
I Słowianie mieli cośkolwiek do powiedzenia a propos Wodnika, tą właśnie nazwą chrzcząc umyślonego na niwie ludowych guseł wodolubnego potwora, zamieszkującego wyjątkowo niedostępne i nieprzyjazne mokradła. Wabił on zbłąkanych wędrowców migotliwym światełkiem, po czym konsumował ich ze smakiem w sposób raczej estetycznie wątpliwy; pokraczniejsza wersja ichniejszego monstrum zwana była Utopcem. Wschodnioeuropejskie korzenie ma także helleńska bogini Leto, matka Apolla i Artemidy, pod nadwiślańską szerokością geograficzną czczona niegdyś jako Leila (Lela), patronka wiosennego odrodzenia, ale też i gradowej zawieruchy i zamętu, wokół nóg której krząta się wataha posłusznych jej wilków (w dorocznym cyklu natury to właśnie w miesiącu lutym te dzikie czworonogi łączą się w pary).
W wiekach późniejszych archetyp Wodnika zrównywany był z piractwem, zapewne także z uwagi na mitologiczną figurę Kalipso - nimfy tytanicznego pochodzenia, według prozy Homera więżącej usiłującego powrócić do rodzinnej Itaki Odyseusza. Nie będzie bynajmniej zbytnią przesadą dopatrywać się w tej opowieści semi-saturnicznego aspektu znaku Wodnika, którego to wedle prawideł astrologii starożytnej (także wedyjskiej) oddano we władanie „Ojca Czasu”; imieniem Kalipso został nazwany również jeden z księżyców „Władcy pierścieni”. Uraniczny charakter Wodnika poznany został dzięki zdobyczom astronomii wiele wieków później, i „dziwnym zbiegiem okoliczności” zetknął się niecałe stulecie później ze skądinąd ociekającymi gorącą posoką przemianami ustrojów społecznych na świecie - tak w Ameryce Północnej (wojna secesyjna), jak i w Europie (rewolucja francuska i obalenie rosyjskiego caratu ustępującego komunizmowi).


                                                                                PLANETY W WODNIKU, A WODNIK W DOMACH


Wodnik to ekstremizmy, skrajności, nieustannie przeciąganie liny; „łącznie przeciwieństw”, jak to ujął Carl Gustav Jung. Niemniej, owe „łączenie” to nie aprioryczne zespalanie, lecz - nazwijmy to - najzwyklejsza inkluzja pozornie kłócących się ze sobą właściwości, charakterystyczna dla całego dualistycznego systemu zodiakalnego, który, jak zostało już wcześniej wyjaśnione, opisuje krąg Samsary, matrycę Nieskończoności.
W świetle racjonalnej argumentacji stroniącej od stronniczości(!) nie ma powodu, by utrzymywać, że którykolwiek z dwunastu znaków miałby stać wyżej od pozostałych. Taka hierarchia nie istnieje. To, co nam, ludziom, się wydaje, jest tym, co stanowi trzpień naszego postrzegania wspartego złudną życzeniowością, ogołoconą z poczucia odpowiedzialności. Ażeby nie popełniać błędów już upatrzonych i wytkniętych, podążymy ścieżką opatrzoną drogowskazami wskazującymi złożony charakter bohatera niniejszego wpisu. I odkryjemy, że jako pełen wywrotowego zapału Nosiwoda , może stać się on także cwanym Mąciwodą.

Naturalnym siedliskiem Wodnika jest rzecz jasna matryca o numerze jedenastym. Domicyl ów zbieżny jest z charakterem numerologicznej „jedenastki”, reprezentującej tak zwaną „wibrację mistrzowską” - predysponującą do pełnienia roli przewodnika, nauczyciela, guru (aspekt jowiszowy). Jednakże konfrontacja jest niewykluczona, a wręcz wielce prawdopodobna, oferując naukę balansu między indywiduacją domagającą się przestrzeni, w której mogłaby zostać wyrażona, a konformizmem osadzonym na potrzebie społecznej akceptacji. Suterena jedenasta to bowiem środowisko wspólnoty, gdzie dominujący jest instynkt stadny, a zacieśnianie więzi plemiennych ma pierwszorzędne znaczenie. Symbolizują to nakszatry Shravana (małżowina uszna; muzykalność, taneczność) i Dhanishta (urna, dzban; komunikacyjny ekstrawertyzm, popularność dzięki skonkretyzowanej promocji idei, populizm, niesienie „dobrej nowiny” i uświadamianie, ale też pozostanie w ukryciu, łączność konspiracyjna; etymologicznie Ur oznacza nazwę mezopotamskiej stolicy, biblijną ojcowiznę Abrahama). Bomba z opóźnionym zapłonem, jak określana jest energetyka rozżarzonego Plutona, podminowuje wyżej wymienione cechy, dając impuls do ich wywleczenia i zastosowania (zwłaszcza odwiedzając natalnie dom dziesiąty, okupowany przezeń do spółki z Wodnikiem właśnie). Jupiterowa ekspansja sprzyja Nosiwodzie pukającemu do wrót zamczyska dziewiątego, zdradzając jego tendencję do lgnięcia do alternatywnych źródeł poznania, podobnie jak stojące przed nim otworem drzwi chałupy pod numerem trzecim, w salonie której może on czuć się jak we własnym domu. Ósma hacjenda przydaje mu zdolności mediumicznych, by zaś nie wejść do siódmej, zapiera się rękami i nogami, „czując pismo nosem” (sławetne w kręgach astrologicznych porzekadło „Co Wodnik, to rozwodnik”). Meldując się w domu czwartym, daje szeroko pojętą swobodę swym pociechom (jeśli takowych się oczywiście doczeka) oraz bliźnim, poczytując za zło konieczne gargantuiczną zażyłość sprzyjającą wzajemnemu wykorzystywaniu z pozoru szczytnych intencji; jego opiekuńczość ma charakter zasadniczo przyjacielski i przeto liberalny, a epizodyczne interwencje pojawiają się pod postacią aktywnej, nierzadko impertynenckiej stymulacji (domykająca znak Nosiwody nakszatra Shatabhisha).

                                      CO NAGLE, TO PO DIABLE MYŚLENIU - CZYLI POSTRONNA POMPATYCZNOŚĆ NIEWSKAZANA            
                                                 


By rozprawić się z gnieżdżącymi się w pstrych umysłach uwiedzionych czytelników niedorzecznymi bajkami, winniśmy przyjrzeć się zjawisku precesji, na temat którego krąży równie wiele najfantastyczniejszych teorii. Której z nich warto zawierzyć (bynajmniej nie ślepo, brrr…), a którą odesłać do lamusa jako niemającą praktycznego zastosowania ciekawostkę historyczną? Uchylmy zatem rąbka tajemnicy.

Cykliczność er astrologicznych i zodiakalnych uzależniona jest od zjawiska precesji osi ziemskiej, w wyniku której występuje „przesuwanie się” (a ściślej „pełznięcie”, bo tak należałoby się wyrazić) północnopółkulowego punktu równonocy wiosennej z jednego gwiazdozbioru/znaku zodiaku do sąsiedniego. Owe „przemieszczanie się” tegoż właśnie punktu o 1 st. ekliptyczny trwa średnio 72 lata; to „średnio” bierze się stąd, że tempo precesji nie jest jednostajne, tak jak i zmienna jest jego wartość.
Szacując dokładne daty rozpoczęcia i zakończenia er astrologicznych/zodiakalnych można odwoływać się odpowiednio tak do całych gwiazdozbiorów, biorąc pod uwagę ich pełną długość ekliptyczną, lub tylko do znaków zodiaku, gdzie umowna długość ekliptyczna każdego z nich wynosi dokładnie trzydzieści stopni (co odpowiada dwóm godzinom zegarowym wedle ziemskiej rachuby czasu). Założenie to automatycznie ukazuje postulowaną równą długość wszystkich dwunastu er zodiakalnych, których suma spina tzw. rok platoński (liczący sobie blisko 26 000 lat; dokładnie lat 25 800). Co ważne, suma obłożonych klamrą er astrologicznych również wynosi tyleż lat - z tą różnicą, że nie każda z tych er zamyka się w tym samym przedziale czasu liczącym sobie 2160 lat (a tyle trwa właśnie każda z er zodiakalnych).                        
Tradycyjnie inaugurujący zodiak Punkt Barana, od czasów starożytnych traktowany jako punkt równonocy wiosennej (tj. 0 st. znaku Barana - wieńczący „rybią” nakszatrę Revatika - leżący między gwiazdą Revati (Epsilon Piscium), a żółtym olbrzymem o nazwie Alpherg (Eta Piscium), posadowionym w 1 st. 49’ znaku Barana), wciąż „przemieszcza się” względem ekliptyki ruchem przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Klarownym jawi się więc wniosek, iż nastanie kolejnej ery zodiakalnej następuje wraz z chwilą przesunięcia Punktu Barana (0 st. Aries) z jednego znaku zodiaku do znaku kalendarzowo go poprzedzającego. Należy w tym miejscu zaznaczyć, że obecnie ów punkt znajduje się w znaku Ryb (zbliżając się do 5 st. tegoż znaku, pokonawszy już pierwsze dwadzieścia pięć), i (doprawdy) powolutku zmierza w kierunku znaku Wodnika (co tłumaczy choćby zawirowania klimatyczne, z ograniczonej perspektywy psychokinetycznej oceniane jako anomalie).
Z przytoczonych powyżej danych wynika prosty rachunek: mnożąc 72 lata przez 5, otrzymujemy 360 lat, a więc również sumaryczną równowartość stopni całego zodiaku. Wedle tych obliczeń orzec można, że zodiakalna Era Wodnika nastąpi „już” mniej więcej w 2378 r. n.e. Natomiast uwzględniając krańcowe szańce zawieszonych na niebie gwiazdozbiorów, Era Ryb rozpoczęła się w roku 67/68 p.n.e., gdyż właśnie w tym roku punkt równonocy „przesunął się” z gwiazdozbioru Barana do gwiazdozbioru Ryb. Kolejna zmiana konstelacji, czyli „przesunięcie się” punktu równonocy z gwiazdozbioru Ryb do gwiazdozbioru Wodnika, nastąpi więc dopiero w roku 2597 n.e., a zatem nieco ponad dwieście lat później, niż zakładają wyliczenia czynione na podstawie danych z systemu zodiakalnego.

W kontekście niniejszych rozważań pewien kłopot stanowić może mnogość definicji zodiaku gwiazdowego. W tym wypadku chodzi o wartość ayanamshy, czyli różnicy w orbium (stopniach) umownego punktu początkowego zodiaku syderycznego w stosunku do punktu równonocy astronomicznej wyznaczonego wedle prawideł zodiaku tropikalnego. Największe zróżnicowanie wartości ayanamshy w odniesieniu do zachodniej astrologii, gdzie króluje wariacja Fagana/Bradleya, występuje nie tyle w szkołach wschodniego wydania astrologii gwiazdowej (Krishnamurti, Raman, Bhasin, Yukteshwara, Takra, Usha-Shashi, True Chitra, True Mula, True Revatika i bodaj najbardziej znanej z nich - Lahiri), ile w akademiach antycznych (Hipparchos, Aldebaran Ayanamsha), arabskich (Djwhal Khul, Sassanian), a także pozostałych współczesnych (Larry Ely, de Luce). Jednakże obecnie zastosowanie w praktyce znajdują tylko dwie spośród wyżej wymienionych, każda pod swoją szerokością geograficzną: Fagana/Bradleya i Lahiri - i to według ich metodyki opracowuje się dziś m.in. kosmogramy natalne, elekcyjne, horarne i mundalne.                  

Swoje do powiedzenia w temacie er zodiakalnych i astrologicznych miał też nie kto inny, jak Rudolf Steiner, nieżyjący już ówczesny wtajemniczony, ezoteryk, filozof i twórca nurtu antropozoficznego. Podług jego wskazań każda era zodiakalna trwa 2160 lat, co dowodzi, że liczbę tę podał w odniesieniu do zodiaku stałego, a nie pełnych gwiazdozbiorów. Co więcej, Austriak rozróżniał erę zodiakalną, astrologiczną oraz tzw. erę kulturową, której praktyczne znacznie - jak się okazuje - równa do skali znaczenia ery astrologicznej (choć osobiście nie ośmielam się mniemać, jakoby owe znaczenie było ważniejsze czy jakkolwiek donioślejsze). Według Steinera kulturowa Era Wodnika rozpocznie się dopiero około roku 3573, a trwająca obecnie kulturowa Era Ryb miała swój początek wraz z nastaniem 1414 roku (co zbiegło się z blisko dwustuletnim okresem terroru prześladowczego zainicjowanego przez środowiska klerykalne w średniowiecznej Europie).     
    

                                                                                    NIE TAK PRĘDKO, DRODZY PAŃSTWO
            
Dla co pojętniejszych adeptów sztuki astrologicznej jest sprawą nie podlegającą dyskusji, iż żaden ze znaków zodiaku nie jest ani „bajecznie cukierkowy” i „cudowny”, ani do cna „przegniły”, zwiastujący nieuchronny kataklizm na podobieństwo dopustu bożego, na który nic nie można poradzić. Przykładowo, takowe podejście charakterystycznym okazuje się dla tzw. myślenia magicznego, a te z kolei wpasowuje się w archetyp zodiakalnych Ryb. Nie znaczy to jednak, że tenże sposób rozumowania, choć przez swą krótkowzroczność i wierność tradycji bywa uwsteczniający, należy jednoznacznie sklasyfikować jako niewskazany i niebezpieczny. Identycznie rzecz ma się z sygnifikacją Wodnika, którego to archetyp reprezentuje potencjalne antynomie w postaci opozycyjnych względem siebie cech. I tak zatem, z inkrustowanej czczymi obietnicami czary popłynąć może (wcale nie tak znów) łagodny strumień gremialnego „uzdrowienia”, w przedstawianym zamyśle mającego dokonać się za sprawą roztaczanej opieki, faktycznie zaś stanowiącej pozór dla nierozpoznanych egotycznych motywów (prostolinijna Wenus wchodząca w koneksje z Plutonem), by po pewnym czasie przybrać na sile i zebrać krwawe żniwo, tak jak każda wybuchowa rewolucja pożera własne dzieci (tętniący żądzą mordu Mars, wybierający się na spacer z przesiadującym w swym domicylu Uranem). To zaś, co zostało zburzone w imię radykalnych postaw promujących ideę wolności, może zostać zastąpione wzniesionymi od podstaw strukturami - jak się później okaże - równie opresyjnymi co te obalone (Jowisz koniunkcyjnie pozdrawiający Saturna). Zachłyśnięcie się swobodą nie musi wcale zapewnić przeciągłej trwałości nowopowstałego systemu, mogąc dla odmiany prowadzić do jego rozprężenia (zafrasowany Merkury, pozornie opuszczający plamę poświaty rzucanej przez pyszniący się na nieboskłonie Księżyc). Pochwała utylitaryzmu, choć wciąż tak wielce niedojrzałego, gdyż zaciekle walczącego ze światopoglądowym konserwatyzmem, obnaży jej rzeczywistą naturę, której zaiste daleko jeszcze do ideowej uczciwości (kłaniający się w pas Neptun, tworzący egzoplanetarne Stellum z Jowiszem i Saturnem).                                                

Ponieważ tenże fizyczny świat, w który zostaliśmy „wrzuceni” (jak ujął to niegdyś Jean Paul Sartre), a który uznaliśmy i uznajemy za pierwszorzędną, gdyż namacalną rzeczywistość, a przeto za swój dom, nie jest odseparowany od wpływów z zewnątrz, podlega nieustannym wymianom energii, manifestującej się w porcjowanych zjawiskowych (fenomenalnych) efemerydach, których my, ludzie, jesteśmy tak adresatami, jak i nadawcami. Z uwagi na liczne zmienne - by wymienić choćby tylko nieznajomość faktograficzną, do bólu niefachową interpretację zastanego (nie)porządku rzeczy, kawalkadę niejasnych przeświadczeń wyłaniających się z pobieżnych oględzin rzeczywistości, jak i panujące nastroje społeczne wywołane polityczno-marketingową propagandą upatrującą w odzewie na jej supozycje rosnący zysk - należy zrozumieć, że świat, w którym żyjemy, jest w ciągłym ruchu, i, podobnie jak my sami, wciąż się zmienia, przeobraża, ewoluuje, podlega transformacjom i modyfikacjom. Powtarzać można to do znudzenia niby staroświecką mantrę, ale fakt jest taki, że nie jesteśmy robotami z zestawem zaimplementowanych cech, którym musimy bezwzględnie się podporządkować, nie mając dlań jakiejkolwiek alternatywy.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TRAFIŁEŚ TU - I CO DALEJ?

TRAFIŁEŚ TU - I CO DALEJ?

Drogi Czytelniku,  Skoro już tu trafiłeś, miło mi Cię powitać. Usiądź wygodnie i rozgość się. Jeśli chcesz, przygotuj też sobie coś do przek...