Archiwum bloga

wtorek, 29 grudnia 2020

LEW (LEO/SIMBHA RASHI)

Uważny, spokojny wzrok. Sylwetka wyprostowana niczym struna. Wdzięk i czar rzucające się w oczy od pierwszego wejrzenia. Leniwy chód, właściwie człapanie, zawsze niespieszne, wyważone, by jak najpełniej nasycić się podziwianymi widokami. Zwyczajowy dystans na co dzień, bliskość od święta, przywodząca na myśl stąpanie po rozżarzonych węglach. Do tego bujna grzywa bez wyjątków budząca respekt i zazdrość zarazem, nienaganne maniery i jurność znacznie przewyższająca możliwości najswawolniejszego buhaja.              
    
Drodzy państwo, oto Lew w (nie)pełnej krasie.  
    
Tak, tego jegomościa nie trzeba specjalnie przedstawiać. Wszyscy go znamy. Nie ma również potrzeby, by nad wyraz często brać go pod włos, tym bardziej, że zdecydowanie woli być głaskanym. A o tym, w jakich okolicznościach Lew staje się narcyzem, do czegóż potrzebne mu są te zarówno nieprzebrane jak się zdaje pokłady siły i witalności, jak i głęboko skrywana wrażliwość i podatność na zranienia, oraz jakie istnieją alternatywne sposoby ich wykorzystania, tak, by mógł on malować świat pędzlem woli umaczanym w złotej farbie z pożytkiem dla swych współbraci, jednocześnie nie zaniedbując siebie, a także wiele, wiele więcej - już poniżej. 

Lew, obok sąsiadującej mu Panny, ale i Wagi oraz Skorpiona, wedle prawideł Jyotishy (astrologii wedyjskiej, przyp. tłum.), zaliczany jest do tamas guna  - jednej z trzech grup archetypowych figur zodiakalnych, której to nazwa tłumaczona jest na nasz ojczyźniany język jako „matryca ignorancji” (choć niektóre źródła wiedzy astrologicznej parające się blisko- i dalekowschodnią translatoryką, przez wzgląd na historyczne znaczenie Lwa jako symbolu strażnika logosu, patrona ekspansji duchowej i obrońcy życia, przyznają temuż znakowi prawo do przebywania w gremium sattva guna - „matrycy miłosierdzia i boskiej mądrości”). Gruntowne badania w tym temacie wskazują jednak, iż nie należy przywiązywać się do którejkolwiek z tych koncepcji. Równie dobrze bowiem można bez wyrzutów sumienia przyporządkować Lwa do grona rajas guna („matryca pasji i pożądliwości”), zważywszy na jego rozbuchany apetyt seksualny i żądzę władzy. Dotyczy to zresztą każdego z dwunastu znaków, gdyż - jak już zostało wcześniej powiedziane - potencjał zawarty w każdym z nich może (choć nie musi) posłużyć urzeczywistnieniu tego, czego dana dusza pragnie doświadczyć, uwypuklając akurat tę stronę archetypu, która na dany czas jest dlań najodpowiedniejsza, bez względu na zżymanie się niżej jaźni, zajadle protestującej przeciwko takiemu stanowi rzeczy .  


                                                    RYK PRZEZ POKOLENIA NIESIONY                                                       
    
„Król Sawanny” (dajmy sobie notabene spokój z tym „Królem Dżungli” - z biogeograficznego punktu widzenia to wierutna bzdura, w dodatku wyświechtana) jest jedną z tych nielicznych płonących na nocnym niebie sygnifikacji, które do dnia dzisiejszego zachowały swój pierwotny kształt i wymowę, nie podlegając wpływom naleciałości kulturowych. Lwy, nim stały się nieodzownym elementem sztuki romańskiej, były obecne już w kulturze sumeryjskiej, babilońskiej, akadyjskiej i perskiej, a także japońskiej i chińskiej (choć w Państwie Środka przedstawiano je jako psy Fo/Foo, za których faktyczny pierwowzór uważa się naturalnie występujący gatunek czworonoga - mastiffa tybetańskiego, molosa; mianownik  Fo w języku chińskim oznacza dosłownie „Buddę”, czyli „przebudzoną świadomość”). Za czasów dynastii Han i Tang, aż do upadku cesarstwa w początkach XX wieku, rzeźby tego zwierzęcia warowały przy wejściach na pałacowe dziedzińce, a każda z nich trzymała pieczę nad kulą obrazującą Kwiat Życia (geometryczną podstawą fizycznego Wszechświata, znaną także jako Yantra, Mandala lub pojawiająca się w żydowskiej kabalistyce sześcioramienna Gwiazda Dawidowa - heksagram). 
    
Postać grzywiastego monarchy pojawia się również jako rogaty smok (z j. akadyjskiego Anzu/Asakku) w mezopotamskim poemacie Enuma Elish („O Stworzeniu Świata”), spisanym blisko 2000 lat p.n.e. na siedmiu glinianych tablicach, z których tylko pięć jest kompletnych. Z kolei treść starotestamentowej Księgi Daniela ukazuje lwa jako wygłodniałego „pożeracza dusz”, żywiącego się strachem każdego ogarniętego trwogą nieszczęśnika, który ośmieli się wejść do jego pieczary, nie będąc gotowym, by obłaskawić szczerzącego kły gospodarza (widoczny tutaj synkretyzm podaniowy w świetle analogicznego opisu z egipskiej Księgi Wychodzenia na Dzień, gdzie takowa rola przypisana jest Ammicie, strażnikowi pod zwierzchnictwem Ozyrysa; to zresztą nie jedyna rola lwa w egipskim politeizmie, oddającym również cześć bogini Sechmet). Księga Sędziów wspomina Samsona, który, pozbawiony broni, zadusił lwa gołymi rękoma (opowieść ta powtarza się jako epos o dwunastu pracach Heraklesa, przez niektórych badaczy uznawany za pierwotny mit solarny, stanowiący punkt wyjścia dla konstruowanego z biegiem lat Zodiaku). Co ciekawe, hebrajskie imię nazirejskiego bohatera wywodzi się jednako od rzeczownika szemesz („słońce”; analogicznie, w Sumerze panował kult boga-Słońce noszącego miano Schammasch ) i czasownika szamen („silny”), co wskazuje metaforyczny sens jego dokonań, oznaczający przebudzenie i okiełznanie przyrodzonej człowiekowi na mocy prawa Absolutu wewnętrznej energii słońca (czakra splotu słonecznego/serca - sans. Schuschummna). Tak też rozumowali Egipcjanie, którzy uwiecznili w skale podobiznę faraona Echnatona i jego małżonki Nefertiti z gorejącym słońcem nad głową - dowodem eschatologicznego zjednoczenia z Ra, Panem-Stworzycielem (mającym swego odpowiednika w Indiach - Pradżapatiego lub Purushę, z sans. „Pierwszego Poruszyciela”; figurę tę zapożyczył z kolei Tomasz z Akwinu, kreśląc swym piórem własną, opartą na treści Pisma Świętego, teorię stworzenia). Wraz z nastaniem chrześcijaństwa, świetlistą kulę, jako symbol wyniesionej do boskości człowieczej świadomości, zastąpiła aureola.    
    
Wizerunek lwa jako odkupiciela jest w środowiskach wolnozrzeszonych wspólnot chrześcijańskich bezpośrednio utożsamiany z Jezusem, czystym wcieleniem boskim. Świadomość Chrystusowa , którą obudził w sobie Emmanuel, przedstawiana jest jako obraz gorejącego Serca Pańskiego. Nieprzypadkowo żywiołem przypisanym Lwu jest właśnie ogień. Jest to metafora energii, której wykorzystanie determinuje charakter, jaki ona przybierze. Podpierając się wciąż biblijnymi pouczeniami, może zatem posłużyć zarówno do oczyszczenia („płonący krzew Mojżeszowy”, którego „żaden ogień strawić nie może”), jak i unicestwienia („[…] lękajcie się raczej tego, co ma moc zniszczenia jej [duszy, przyp. red.] w piekle”). Sam Jezus na kartach Ewangelii nazwany jest „lwem z plemienia Judy”.                                                    


   LEW LWU NIERÓWNY, CZYLI SKOROWIDZ ASPEKTOWY 

Astrologicznie Lew zawiaduje domem piątym - sektorem szeroko rozumianej ekspresji mocy 
i sił witalnych, kreacji, sztuki, płodności oraz potomstwa, a władzę nad nim sprawuje Słońce. Górująca w znaku swego władztwa gwiazda (tzn. osiadająca w domicylu) sugeruje protekcjonizm, wyższość i zdolności przywódcze, co jest szczególnie widoczne u polityków 
i pomniejszych person dyndających „na świeczniku”. 
    
Najjaśniejszą w konstelacji Lwa (Leo Major) jest jedna z czterech wyróżnionych przez Ptolemeusza tzw. gwiazd królewskich - Regulus (Alfa Leonis), patronująca nakszatrze  Magha („Wielka”, „Najwyższa”), która w przypadku osób kokoszących się w pieleszach władzy - lub przynajmniej przejawiających ku temu inklinacje - albo znajduje się na ascendencie (sans. lagna; surowa prezencja pełna majestatu), albo stanowi natalną suterenę dla nawiedzającego ją Księżyca (zaborczość, przekonanie o słuszności swojej racji, skrupulatność podsycana lękiem przed utratą zajmowanej pozycji; intelektualizm jako broń - w czym swój udział ma rzecz jasna ślęczący nad książkami Merkury), albo też oferuje tymczasowe siedlisko okrążającemu ekliptykę Słońcu (wdzięk, naturalna charyzma, witalny magnetyzm, krasomówstwo, żywa gestykulacja, wyszukana pantomimiczność; nierzadko skłonność do pruderyjnych popisów; możliwa werbalna szermierczość dzięki energetyce nieujarzmionego Marsa). 
    
Pośród Lwów znajdują się również artyści - malarze, ilustratorzy, muzycy, aktorzy teatralni i filmowi, wszelkiej maści sztukmistrzowie. To właśnie u nich pierwsze skrzypce gra Wenus, przydająca talentów w zakresie sztuk pięknych i niosąca często trudny do zaspokojenia głód miłości. Interesujące, że spod znaków, którym przytroczone są żywioły ognia i powietrza, wywodzi się sporo aktorek występujących w filmach „dla dorosłych”. Tłumaczyłoby to potrzebę poznania osobistych ograniczeń poprzez niestandardowo wzmożoną aktywność płciową. Energie te [powietrzne i ogniste], w starożytnej Grecji określane jako apollińskie (aktywne, męskie), są niespokojne, nieustannie poszukujące kanałów indywidualnej ekspresji ich nosiciela, co niejednokrotnie bywa umacniane wczesnodziecięcymi i młodzieńczymi doświadczeniami (takimi jak na przykład molestowanie seksualne). W zależności od omawianego w szczegółach przypadku implikują one zarówno głęboko zakorzenione poczucie niezasługiwania na miłość, jak i rozpaczliwe pragnienie uwolnienia się od traum, zżerających daną osobę od środka. Najczęściej stosowanym „panaceum” okazuje się wówczas narzędzie, które zraniło - tym razem w podaży zmultiplikowanej. 
    
Przebywający w Lwie Saturn nadaje mu tak egocentrycznego charakteru (posuwając się swym ślamazarnym pełznięciem prostym), jak i wstrzemięźliwości (retrogradując), nawet na długie lata „przygaszając” tlący się w nim żar. Jowisz z kolei figuruje jako wskaźnik dostojeństwa i ekskluzywnego prestiżu (dygnitarstwo, emblematyczność, hierarchiczność), poszerzając ekspansję lwich wpływów i zaprzęgając ją w tryby czynnej służby społecznej, choć nie zawsze spotyka się to z aprobatą samego zainteresowanego - tym bardziej, jeśli na horyzoncie zdarzeń zaczyna majaczyć perspektywa koniecznego kompromisu; skupionego przede wszystkim na sobie Lwa niespecjalnie pociąga rola nauczyciela, jeśli nie będzie ona polegać na ściśle selektywnym gromadzeniu wokół siebie uczniów, z rozdziawionymi gębami wpatrzonych weń jak w obrazek. Zgoła inaczej sprawy mają się ze skradającym się Uranem, faworyzującym nieprzejednanych rewolucjonistów, których jednakże ich totalitarna bezkompromisowość często koniec końców wiedzie na szafot. Charakter Neptuna sprzyja natomiast roszczeniowej imaginacji, niezrównanej bucie i w konsekwencji zatracaniu się w domniemaniu własnej wyjątkowości, czym nasz grzywiasty przyjaciel sam siebie skazuje na izolację. Plutoniczny aspekt Lwa rzadko roztrząsany jest w sposób odznaczający się szczególną pieczołowitością, a niniejszy wpis nie będzie stanowić wyjątku od tejże reguły. Na potrzeby przedstawionych tu rozważań powinno wystarczyć nam, że wybuchowa natura Plutona na włościach władcy domu piątego czuje się jak ryba w wodzie. Tak, istotnie nieco kulawe to porównanie, lecz zastosowane nie bez kozery w celu zasugerowania, iż należałoby wstrzymać się od interpretacyjnych nadużyć, opisujących ten „związek” jako przepełniony egzaltacją (sans. pramudita/dipta avashta). Najprościej rzecz ujmując, energia Plutona działa tu jak kompas. Jednak kierunek wskazywany przez zamieszczoną w nim igłę może zachęcać jego właściciela do jej błyskawicznego wyrwania.  

Oddajmy w tym miejscu ponownie głos Leszkowi Szumanowi, który w tenże oto sposób, żartobliwymi wersami, oddał archetypową naturę Lwa:   

„Samopoczucie Lwa jest naturalne,
I dla każdego łatwo spostrzegalne.
Życiowe plany ma wyolbrzymione,
Niejeden własną przyjąłby koronę.
Lew żądny władzy chciałby kimś dowodzić,
Być naczelnikiem, za kogoś uchodzić.
Patrząc do lustra widzi swe zalety,
Od  ja zaczyna rozmowy, niestety.
Dla otoczenia uprzejmy i grzeczny,
Protekcjonalny, życzliwy, serdeczny.
Jest oczywiste, że najwyżej w cenie,
Stoi u niego władza, dowodzenie.
Lecz gdy z rozmachu raz wpadnie w przesadę,
Wówczas bezsprzecznie grozi mu upadek.” - z cyklu "Horoskop na wesoło"

               
                                                  LEW W DOMACH ASTRALNYCH, CZYLI GDZIE KRÓL RYCZY, A GDZIE KULI OGON? 
         
Lew czuje się dobrze i swobodnie w tych domach, które nie wymagają odeń nabycia i zastosowania cech takich jak pokora, autokrytycyzm, obiektywizm i kompromisowość. I tak, grymasi i wije się jak rozbisurmaniony kociak, gdy wrzuci się go do matrycy z kolei szóstej (gdyż niepomiernie gardzi ciężką pracą, a mozolić się w pocie czoła przez czas bliżej nieokreślony to nie w jego stylu), a ucieka w popłochu w obliczu dotychczas ukrytych przed jego wzrokiem rupieci, jakie przez lata zgromadził w swym zapaskudzonym wnętrzu (domykający zodiakalną tarczę dom dwunasty); odstępstwo od tej reguły zachodzi, gdy Lwa okupującego dom ósmy nawiedza nie spalony promieniami Słońca (sans. kopa avashta/astagamtha) Merkury, dodatkowo połączony sekstylem z szarogęszącym się w Strzelcu Jowiszem - wówczas wgląd w skostniałe struktury umysłu może okazać się dla Złotoskórego Magnata nie tyle możliwy, co po prostu konieczny, rodzący wyjątkowo dorodne owoce. Bamboszy nie wdzieje on chętnie i w chacie numer trzy, gdzie czeka nań nieuchronna perspektywa dyskusji na tematy inne niż jego całkiem nieskromna osoba; krzywi się również na samą myśl o wstąpieniu do dziewiątej sutereny, ponieważ gardzi przemieszczaniem się poza obręb najbliższego mu poletka - tym bardziej, jeśli celem wiodącym rzeczonej eskapady ma być pogłębienie wiedzy. Lew, „wszystkowiedzący” i wielce wrażliwy na wszelką wątpliwość płynącą z zewnątrz, nie zaryzykuje wystawienia na szwank swej nieskazitelnej reputacji (zbudowanej w konweniującym charakterologicznie pomieszczeniu o numerze pierwszym). Wyśmienicie za to radzi sobie zarówno w domu piątym (sektorze sprzyjającym tak przezeń uwielbianej i potrzebnej olśniewająco-powalającej autoprezentacji) oraz drugim (gdzie emanujący zeń żywioł ognia znajduje upust w postaci nieokiełznanego entuzjazmu), stanowiącym jego naturalne środowisko, jak i w domach kardynalnych (sans. kendra) - ale tylko wtedy, gdy spełnione zostaną konkretne warunki. Jeśli zatem Lew ma umościć sobie posłanie na łonie matrycy siódmej, żąda bezwzględnego i czołobitnego poddaństwa ze strony partnera w postaci lejących się jak z rogu obfitości komplementów i pochlebstw (nawet gdy z racjonalnego punktu widzenia są one niezasłużone); o posłuch bowiem nie ma się co martwić, gdyż bez jakichkolwiek pokaźniejszych turbulencji prędzej czy później zgromadzi wokół siebie niemałą wspólnotę centralnej adoracji, w jego mniemaniu służącą mu za świtę - tam będzie mógł bez przeszkód uprawiać przyrodzoną sobie fanfaronadę (stąd zresztą określenie „lew salonowy”); wielce też prawdopodobne, iż nie zabraknie mu wdzięczących się doń dam (nie niepokojona dyrekcyjna Wenus), a jemu samemu nie tylko rozgrzanego do białości temperamentu (górujący w domu siódmym właśnie lub jedenastym Mars), lecz także wybrednego gustu (takie uroki uraniczności). Gdy natomiast ma rozłożyć się wygodnie niby pan na swych włościach na czwartej płaszczyźnie, oczekuje, by wszyscy tam razem z nim przebywający skakali wokół niego i usługiwali mu - a jeśli akurat w tę jego przestrzeń życiową zawita Księżyc, będzie marudził, dlaczegóż to tak mało chętnych kręci się w pobliżu, by słuchać z przejęciem, co też takiego ważnego ma do powiedzenia. Jako dziecko bywa nieposłuszny i próżny, a także skrajnie selektywny, jeśli idzie o dobieranie sobie towarzystwa; nie sposób zmusić go do czegokolwiek, a jeśli już podejmie się jakiegoś ambitnego zadania, czyni to wyłącznie dla własnej satysfakcji. Zresztą, Lew z biegiem czasu przestaje czuć się specjalnie dobrze na łonie rodziny, z której wyrasta, choć przed opuszczeniem (nie tak znów) przytulnego gniazda powstrzymuje go najczęściej lenistwo i nawyknienie do niezachwianego dobrobytu. W jego gestii leży, czy zechce skompletować podróżny ekwipunek i wyruszyć w drogę, by założyć własne stado, czy pozostać w stęchłej atmosferze podszeptów członków familii i pęczniejącej zgryzoty (znów ten „nieszczęsny” Saturn, tym razem wchodzący w konszachty z Neptunem i Marsem) - co po raz enty prowadzi nas do konkluzji, że wszystko, co nam się przytrafia, nie jest bynajmniej dziełem przypadku, lecz stanowi dla nas niezmiernie cenną lekcję. 
Także dla Lwa, a jakże.  

A jak cenną? 
O tym "Grzywacz" musi już przekonać się sam. 

                 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TRAFIŁEŚ TU - I CO DALEJ?

TRAFIŁEŚ TU - I CO DALEJ?

Drogi Czytelniku,  Skoro już tu trafiłeś, miło mi Cię powitać. Usiądź wygodnie i rozgość się. Jeśli chcesz, przygotuj też sobie coś do przek...