Archiwum bloga

sobota, 9 stycznia 2021

RAHU & KETU - CZYLI OPOWIEŚĆ O SMOKU, CO ZJADA WŁASNY OGON


W
e współczesnym świecie, stojącym pod znakiem straceńczej pogoni za sprawami doczesnymi, baśniowość została wepchnięta w najczarniejszy i najbardziej zatęchły kąt naszych umysłów. Wyobraźnię, niegdyś wielce poważaną, uznano za nieprzydatny w codziennym życiu przejrzały rekwizyt, grat, zaświadczający jedynie o intelektualnej niedojrzałości zajmujących się nią głupców. Jednak ociekającą swojską przaśnością legendę o Szewczyku Dratewce wszyscy doskonale znamy. Być może kilkoro, góra kilkanaścioro z nas rozczochra sobie fryzury w przypływie introspekcyjnych dociekań, próbując przypomnieć sobie wieczorne bajania swoich rodzicielek. Śmiało jednak strzelić możemy, że chociaż sam marny los smoczydła-pasibrzucha kojarzy bez mała każdy. A pokrótce było to tak: cwany człek, na co dzień prowadzący kram z obuwiem, obmyślił niezawodny fortel, i wykończył ziejącego ogniem gagatka jego własnym obżarstwem. Budzący powszechny postrach jaszczur dokonał żywota, nie mogąc zaspokoić dręczącego go pragnienia. 

Ale czy osuszenie co cna koryta rzeki, tak, że nie ostała się ni kropla wody, było dlań koniecznością? Czy nie istniało żadne inne rozwiązanie palącego (dosłownie) go problemu? 

Na te pytania, w kontekście rzecz jasna znacznie poważniejszym, nie porzucając ciekawości właściwej kilkuletnim szkrabom, odpowiemy sobie poniżej.                 

                                           
                                                                                           O CÓŻ TYLE KRZYKU OGNIA?

Przywleczona tu opowiastka, choć docelowo przeznaczona dla chłonnych dziecięcych umysłów, znalazła swoje alegoryczne odzwierciedlenie w podaniach o charakterze religijnym, płynących ze wszystkich czterech stron świata. Smok (lub wąż), przedstawiany jest w różnych kulturach i pod wieloma postaciami; jedne go wywyższają, inne z kolei potępiają, choć tych drugich jest zdecydowana mnogość. I tak, zarówno Aztekowie, jak i Toltekowie, bili pokłony Quetzalcoatlowi (przez Majów bóstwo to zwane było Kukulkanem), co w języku nahuatl oznacza „Pierzasty Wąż” - Dawcę życia i Pana Wszelkiego Stworzenia, siewcę Drzewa Życia, pnącego się przez kolejne poziomy widzialnego i niewidzialnego Wszechświata, którego korzenie sięgają głębokich Podziemi (w kabale żydowskiej interior ten nosił nazwę Agartha, co choćby w ujęciu Dantowskim - „Boska komedia” - stanowi żywą metaforę nierozświetlonego jasnością świadomości ludzkiego wnętrza, dotychczas rządzonego instynktami i popędami). W interpretacji mitologii jukatańskiej uskrzydlony wąż, pierwotnie związany z ziemią, która go zrodziła, symbolizuje niższą jaźń (pożądliwość i zachłanność) wyniesioną „ku Niebu”, tj. świadomie wykorzystaną w procesie ewolucji duchowej.
   
Podobnie jak autochtoniczne ludy Mezoameryki, smoka (węża) darzyli estymą także Chińczycy. Okres świetności kultu czworonożnego jaszczura (tradycyjnie pokrytego upierzeniem, obejmującym także skrzydła, jeśli takowe akurat posiadał), czczonego jako zmiennokształtne wcielenie płodności, urodzaju, szczęśliwości i odkupienia, przypadał pod panowaniem władców z dynastii Qing (trwającej od końca pierwszej połowy XVII wieku, aż do drugiej dekady XX stulecia). Po dziś dzień smok, tak jak i lew, uważany jest przez mieszkańców Państwa Środka za zwierzę święte i traktowany jako symbol minionej władzy cesarskiej. 
   
Starodawne skandynawskie klechdy analogicznie opiewają Jormunganda, gigantycznego węża opasającego Midgard (Śródziemie), toczącego walkę z gromowładnym Thorem (Zeus/Jupiter), synem Boga-Ojca, Odyna. Z kolei jego egipski odpowiednik, Apophis (Apop), ukazywany jest jako utożsamiany z nieprzeniknioną ciemnością nocy „pożeracz Słońca”, którego ostrzem swego kostura dźga Seth, woźnica barki Horusa prującej taflę Nilu. Na łamach biblijnej Księgi Rodzaju wąż oplata pień Drzewa Życia, kusząc Ewę soczystością dorodnego jabłka i obiecując równość człowieczej istoty wobec Boga; tutaj również gad ów przedstawiany jest jako „syn ziemi”, personifikacja przemożnych pragnień człowieka, znajdujących ujście w bezrefleksyjnym rozsmakowywaniu się w przemijających odnogach świata zmysłowego („[…] na brzuchu będziesz się czołgał i jadł proch po wszystkie dni twego żywota”). W nowotestamentowej Apokalipsie to Lucyfer, jako upadły anioł, „król tego świata”, przyobleka się w cielesną szatę pokrytą rogową łuską, i staje przed ciężarną Matką Zbawiciela, „by, skoro tylko porodzi, pożreć jej dziecko”. W Ewangelii według św. Jana czytamy: „Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak i Syn Człowieczy musi być wywyższony”. Słowa te przypisane są Jezusowi, przekazującemu swym uczniom niebiańskie poselstwo o kompleksowej transformacji ludzkiego jestestwa, prowadzącej z powrotem do Źródła, z którego zostało ono wywiedzione.


To przede wszystkim wybiórcza lektura ustępów z Pisma Świętego (tu: Wulgaty, tj. łacińskiego przekładu oryginału Biblii) wyryła w wyobraźni nowożytnych Europejczyków wizerunek smoka jako diabła, głównego antagonisty wiekopomnego Dzieła Stworzenia, obłudnego podjudzacza sprowadzającego człowieka na manowce i wroga chrześcijańskiej eklezji, z którym toczyli boje średniowieczni rycerze, na czele z najsłynniejszym z nich, św. Jerzym, który wedle wynoszącego go pod niebiosa mitu skrócił o głowę zagradzającą mu drogę gadzinę nieopodal miasta Sylene (Sylen to inaczej Satyr, faun, kopytnonogi flecista grający pierwsze skrzypce w orszaku Dionizosa). Ze smokiem ścierali się również Jazon (wyprawiający się po Złote Runo), Perseusz, Apollo i Herakles (w ramach jedenastego w kolejności zadania mający wykraść owoc z jabłoni rosnącej w Ogrodzie nadobnych Hesperyd (Wenusjanek), na straży którego stał straszliwy Ladon).                                                                     
Hinduizm wspomina o wężokształtnych istotach boskich (sans. naga; swoją drogą, czyż po raz kolejny nie wydaje się to być czymś więcej niż zwykłym zbiegiem okoliczności, iż termin ten momentalnie budzi skojarzenie ze zdaniem „[…] a wówczas otworzyły im się oczy, i poznali, że są nadzy”?), zamieszkujących świat podziemny, „dokąd słońce nie dociera”, strzegących dostępu do buddyjskich term lub śutr (w wolnym tłum. z sans. „święte nauki”, pojawiające się w Upaniszadach z okresu Atharwawedy i Jadżurwedy). Nagowie mieli za zadanie czuwać nad Dharmą (powszechnym prawem przemijalności świata materialnego), sprawując nadzór nad kołowrotem narodzin i śmierci - stąd tytułowa figura węża, co krztusi się własnym ogonem; motyw ten spotkać można również w mitologii germańskiej, jak i starogreckiej (Uroboros); przedstawiany jest on także jako symbol nieskończoności („Jam jest Alfa i Omega”). W kulturze indyjskiej występuje także ich poskramiacz, Garuda, przedstawiany jako złotopióry ptak drapieżny (najczęściej orzeł), ściskający w szponach węża (wyraźnie nawiązuje doń tak „przebudzony” Horus, jak i kaduceusz Hermesa). 


SMOK W JYOTISHY
 

Astrologia zachodnia, mimo iż za sprawą Ptolemeusza nieznacznie nasiąknięta starożytnymi naukami Wed (sans. Nirajana), w dalszym ciągu przywiązuje nieszczególną uwagę do węzłów księżycowych (karmicznych). Drzewiej nazywane one były z łaciny Caput i Cauda Draconis („głowa” i „ciało demona”), zaś w Indiach do dnia dzisiejszego noszą miano Rahu i Ketu (sans. odpowiednio „głowa” i „ogon smoka”). Chociaż Zachód, co prawda ociężale, ale bądź co bądź otwiera się na wielowiekowy dorobek kulturowy leżący daleko poza granicami Uralu, jak dotąd wciąż nie zgłębił tajemnicy reinkarnacji, klecąc własną teorię na temat tzw. prawa karmy, opartą o interpretację kodeksu Hammurabiego. Z tym błędnym przekonaniem niniejszym postaramy się rozprawić. Ale najpierw szczypta nudnawej terminologii astronomicznej i astrologicznej.

Oba węzły, tj. północy, wstępujący (Rahu) i południowy, zstępujący (Ketu), w przeciwieństwie do ciał niebieskich nie są obiektami fizycznymi, lecz punktami przecięcia między orbitą Księżyca a płaszczyzną ekliptyki. Jak do tego przecięcia dochodzi?
W momencie, gdy Księżyc znajduje się w pobliżu węzła swej orbity i równocześnie w fazie bliskiej nowiu (sans. tithi amavasya) lub pełni (sans. tithi purnima), usytuowany jest on wówczas niemal dokładnie w jednej linii wraz ze Słońcem i Ziemią (sans. grahas trikona), wskutek czego dochodzi do zaćmienia Słońca lub zaćmienia Księżyca właśnie. Pełny okres między dwoma kolejnymi przejściami Księżyca przez ten sam węzeł nazywany jest „miesiącem smoczym” („drakonicznym”), wynoszącym nieco ponad 27 dni. Owa niewidzialna „sprzączka”, łącząca oba węzły, nosi nazwę linii węzłów księżycowych.
W wyniku oddziaływań perturbacyjnych linia węzłów księżycowych wykonuje powolny obrót wsteczny w przestrzeni ekliptycznej, trwający wedle ziemskiej rachuby czasu 18,6 lat (i tyleż lat właśnie - wedle prawideł Mahadashy - trwa okres Rahu w ciągu jednego ludzkiego żywota; dla porównania, okres Ketu wynosi lat 7).

Poniżej grafika obrazująca kosmometrię węzłów księżycowych:


Często popełnianym błędem jest utożsamianie węzłów księżycowych z pionową względem ekliptyki osią Immum -> Medium Coeli. Pojawia się zwłaszcza w przypadkach analizy kosmogramów, na tarczach których wierzchołki tejże osi stykają się z Rahu i Ketu. I chociaż cele inkarnacyjne mogą być zbieżne z drogą manifestacji duszy w konkretnych sektorach świata fizycznego, istnieją między nimi zasadnicze różnice. Przypatrzmy się im bliżej.

Immum Coeli (celujące czubkiem w dom czwarty, tj. domicyl Raka) pokazuje nam nasze korzenie (rodowód, pochodzenie, współzależności i uwarunkowania genetyczne i socjokulturowe), a Medium Coeli z kolei wskazuje dziedzinę, której wrota dopiero otwierają się przed nami otworem (wyznaczając wierzchołek domu dziesiątego, tj. domicyl Koziorożca - perspektywy zawodowe, samorealizacja). Oba krańce osi mówią o usytuowaniu w świecie materialnym, o pozycji w nim, pełnionej roli i zadaniach, a także więziach rodzinnych i nieodwołalnej konieczności „wyfrunięcia z gniazda”. Ketu i Rahu natomiast odnoszą się wprost do planu rozwoju duszy i świadczą odpowiednio o tym, czego dana dusza już dokonała oraz o tym, czego jeszcze winna się nauczyć (bo być może z jakichś względów nie uczyniła tego wcześniej). Ketu, jako przeciwwaga dla Rahu, koncentruje uwagę na sprawach danej duszy znanych; wnosi już spełnione pragnienia i fantazje z poprzedniego życia do materialnej formy (ciała) w bieżącym życiu. Zgodnie z wolą zawiadującego może pełnić rolę nieocenionej i niezwykle pomocnej skarbnicy wiedzy, ale potrafi też przygwoździć, unieruchomić i zagrodzić drogę do duchowej przemiany, pozostawiając go w przestrzeni złudnego komfortu. Rahu z kolei, celując w sektor przeznaczony eksploracji niezapoznanego, częstokroć przydaje mocy zaślepienia, gdy człowiek odważy się już przystąpić do zapamiętałego pochłaniania kuszących nowości. „Smoczy ogon” jest zatem doradcą, a „głowa” przewodnikiem. Ponieważ bezwzględny determinizm nie ma praktycznego prawa bytu i jako taki nie wychodzi poza ramy idei wyzutych z pierwiastka samoodpowiedzialności, człowiek może zaprzeć się swych zdolności, predyspozycji, przysposobionych sobie indywidualnych jakości twórczych. Wówczas to, co powinno i mogło (i wciąż może) się wydarzyć, nie zostaje zaprzepaszczone, lecz zapomniane, pogrzebane pod stertą wciąż gromadzonych gratów. I będzie leżało tam dopóty, dopóki dusza się nie przebudzi - a więc dopóki człowiek nie dojrzeje do odpowiedzialności, koniecznej, by dźwigać brzemię swego przeznaczenia, którego on sam jest panem. Karma nie jest bowiem zasadą opierającą się na odwecie - a przynajmniej nie w pospolitym tego słowa znaczeniu. Bo choć niewątpliwie ziarno, które zasiejemy, wyda plony wedle swego gatunku, to możność ich skosztowania nie jest ani nagrodą, ani karą, lecz przyczynkiem do nauki na subtelnym polu doświadczeń duchowych. Buddyzm uczy, że naturalną i nieodwołalną konsekwencją samouświadomienia jest „stan wolności pozostający poza dobrem i złem. […] moralność przestaje mieć wówczas wartość transcendentalną, gdy uczynki moralne uważane są za przeszkodę na drodze do ostatecznej szczęśliwości, gdyż nieuniknienie powodują i podtrzymują ciąg egzystencji. Wskazane jest pozbycie się [akceptacja i oddalenie niepowodowane instynktownym pragnieniem wyparcia, przyp. red.] zarówno zasług, jak i winy. […] cokolwiek uczyniła (i uczyni) jednostka przebudzona do życia , czyni to już bez przywiązania [względem przedmiotu swego czynu, przyp. red.].”                                                                    
 

             SPECYFIKA WĘZŁÓW, CZYLI BÓLE WZROSTOWE      

Okres Ketu, następujący jako drugi (zaraz po siedmioletnim okresie Merkurego) w kolejności personalnego makrocyklu Mahadashy, określa czas poświęcony wypracowywaniu i krzewieniu nawyków, wykorzystywaniu przyrodzonych talentów i wyrażaniu siebie. Inauguracja tegoż przedziału w czasie przypada na moment rozpoczęcia edukacji wczesnoszkolnej, kiedy to wyniesione z domu przekonania stają w szranki z przekonaniami podobnych wiekiem danemu dziecku gzubków. Młody człowiek uczy się przebywania w grupach złożonych z rówieśników i osób zbliżonych metryką, zaznajamiając się z zasadami w nich panującymi; poznaje smak rywalizacji (słodki, gdy triumfuje, a cierpki, gdy ponosi porażkę), oraz dowiaduje się, że to rezultaty powtarzającego się raz po raz ścierania się ustalają hierarchię, decydując o tym, kto będzie poważany i darzony respektem, a kto pozostawiony na szarym końcu i oddelegowany do polerowania trampek wiodącym prym szczylowatym gierojom. Z czasem odkrywa także, że to nie tylko siła fizyczna daje posłuch, lecz także - a może przede wszystkim - oscylacja wokół wspólnych zainteresowań (pożądanych, gdyż użytecznych, lecz nie rozumianych). I tutaj na scenę wkracza Rahu, reprezentujące transgresyjny charakter duszy, łamiącej znane sobie konwencje i przekraczającej tabu. Domaga się ona uwolnienia z rzeczywistości „matriksowej”, zbudowanej wedle większościowo promowanych koncepcji kulturowych. Rahu reprezentuje wszystko, co kultura macierzysta, w której wzrasta inkarnująca dusza, uważa za „tabu”. Wówczas to dorastające dziecko staje przed wyborem, który zdolny jest zdeterminować jego przyszłe życie na długie lata: pozostać wiernym sobie wbrew rozchodzącej się jak kręgi na wodzie infamii czy w obawie przed ostracyzmem porzucić siebie na rzecz jednogłośnie kraczącego kolektywu?

Oto jest kluczowy dylemat, z jakim się ono zmaga.
   
Jeśli odmówi, czy w imię wierności samemu sobie gotowe będzie znosić wykluczenie
i szykany? A jeśli przystanie do zgrai szajbusów i podporządkuje się środowiskowym trendom, to czy smak owoców tej decyzji nie pokaleczy mu języka drażniącą kwasotą?
   
Uraz społeczny, o którym tu mowa, ma znaczenie o wiele większe w odniesieniu do związków formalnych i innych filarów wspólnoty społecznej, w tym rodziny i najbliższego otoczenia splecionego więzami krwi - mniej zaś, jeśli chodzi o zawierane przyjaźnie czy stowarzyszenia zawodowe. Trauma społeczna jest najsilniej odczuwana tam, gdzie inni, traktowani jako najbliżsi, stawiają zaciekły opór postępującej indywidualizacji - kompleksowym przemianom fizycznym, emocjonalnym, psychicznym i duchowym.

Nierzadko bywa tak, że separacja dorastającej jednostki od zbiorowości kiełkuje równolegle wraz z potrzebą bycia zauważonym. Problem ów dotyka również rodziców, dla których ich dziecko stanowi przedłużenie niespełnionych nadziei i ambicji. Intensyfikacja procesu periodycznej alienacji przypada na okres dojrzewania, i wzmaga się aż do osiągnięcia statusu samowystarczalności. Po przekroczeniu tego etapu najczęściej pojawia się kolejno wyważona pogarda, później zaś na wpół milcząca obojętność; zdecydowanie rzadziej (a już tym bardziej w wieku nieopierzonego podlotka) występuje pełne zrozumienie i przebaczenie (także samemu sobie) poprzedzające współczucie z racji nieuświadomionej nieudolności (tak u protegowanego, jak i u jego zwierzchników).

Powstanie tegoż procesu jest pośrednim wynikiem starań obojga rodziców, będących efektem wypracowanego przez nich kompromisu w zakresie stosowania metod wychowawczych. Zaczyna on rozkwitać w momencie zauważenia niekonsekwencji ich postępowania, przejawiającej się w wymaganiu samodzielności przy jednoczesnym nieustającym i niesłabnącym nadzorze nieznoszącym braku podporządkowania się. Widząc, że jedno wyklucza drugie, dziecko czuje się jak w potrzasku. By się zeń wydostać, wybiera ucieczkę w sprzeciw wobec oczekiwań protektorów, pociągający za sobą totalną negację przeświadczenia o ich dobrych intencjach, w które oni sami wierzą. Chce dowieść, że potrafi samo o siebie zadbać, lecz pragnie uczynić to na własnych zasadach, wyrwane spod kontroli i presji najbliższych. Początkowo zakres działań potomka jest niewielki, z czasem rozrasta się i poszerza. Zdarza się, że wpada on w pułapkę decyzyjnej opieszałości, jeśli zawczasu przyzwyczaił się do funkcjonowania wolnego od słabnących wraz z upływem lat oczekiwań; pozostały niewypowiedziane, zamiecione pod dywan nadziei na „lepsze jutro” dla mego dziecka („lepsze niż moje, to już minione, które kosztowało mnie tyle wysiłku, o którym pamiętam i którego chciałbym memu dziecku oszczędzić, choćbym miał brodzić po kolana w fekaliach”).
W końcu dziecko dochodzi do ściany. I albo ją rozbije i umorusa sobie dłonie swoją własną krwią, albo wróci do punktu wyjścia, gdzie własnoręcznie wyrwie sobie serce, ale nie będzie tam nikogo, kto gotów byłby zrozumieć istotę tej ofiary. Powoli odkrywa prawdziwego siebie, poznając świat wedle własnoręcznie wykonanych, a nie zapożyczonych cudzych narzędzi. Bycie „kimś” już go nie interesuje, bo wie, że to tylko atrapa, ciepły płaszcz na zziębnięte ramiona rodziców, którego miękka podszewka jest niby spełnienie obietnicy, której niegdyś, w czasach, gdy łączyło ich zgodne co do obranego celu uczucie, poprzysięgli sobie dochować. Wie, że to ich życie, a nie jego. Jest świadom, że to, co runęło w gruzach, musiało umrzeć i zostać pogrzebane. Rozumie, że zaprzepaszczonych szans jest winien tylko on sam. W porzuceniu ograniczeń, jakie nałożyła nań uparcie pielęgnowana rodzicielska mistyfikacja, upatruje zarówno źródła mściwej satysfakcji, jak i wyzwolenia („a skoro ja zaznam spokoju, niech i oni go zaznają, choćby i przedtem mieli cierpieć, tak jak ja cierpiałem”).     

Tak formułowane końcowe wnioski wieńczące duchową przemianę są jednak w praktyce stosunkowo rzadko spotykane. Dla większości ludzi jest czymś niesłychanie przerażającym, gdy zostają porwani przez początkowo niekontrolowany prąd pożądania, ponieważ podnieceniu towarzyszy przybierający na sile strach przed odrzuceniem i śmiercią. Jeśli w kosmogramie natalnym Rahu skojarzony jest z planetą pełniącą funkcję malefika (sans. graha kartari), na powierzchnię świadomości danej osoby sytuacyjnie przebijają się wspomnienia pierwotnie zagnieżdżone w najgłębszych czeluściach podświadomości, mówiące o niepomyślnych skutkach łamania kulturowego tabu w równoległych/poprzednich żywotach, silnie korespondujących z biologicznie uwarunkowanym instynktem przetrwania.                                                                                           
                                                                                   

                                                                                                                     ***    


Socjologii i psychologii doskonale znany jest syndrom „wieku średniego”. Zbiega się on z przekwitaniem, i stanowi etap przejściowy między wyrywną młodością i stateczną starością; to przechodzenie w stan spoczynku. Przyjęło się sądzić, jakoby każdego człowieka okres ten boleśnie dotykał, odciskając na nim niezatarte piętno. Mało kto jednak zadaje sobie pytanie, dlaczego pewne cechy, które z uwagi na ich dotychczasowe bycie w stanie uśpienia uznawało się za recesywne, ujawniły się dopiero o zmierzchu tzw. wieku produkcyjnego?
To, co zaczęło właśnie pomrukiwać, domagając się wyjścia na powierzchnię świadomości, to cały monstrualny zbiór spraw przez lata zaniedbywanych, opluwanych, wyrzucanych jak niechciani lokatorzy z przeznaczonego na wynajem mieszkania. Pragnienia, o których mowa, były często dość gwałtownie tłumione w równoległych/minionych żywotach (jak i w bieżącej inkarnacji) - być może dlatego, że manifestowanie ich w poprzedniej egzystencji było niemożliwe, uznane za niewłaściwe lub niebezpieczne. W obecnym życiu, kiedy Rahu staje się silny, pragnienie odradza się nader przemożne, „wyskakując” z pełną mocą przydaną mu długotrwałym tłumieniem.

Oddziaływanie Ketu w wieku dorosłym uwidacznia cechy pozorowanej oziębłości i apatii, udawanej neutralności i braku zainteresowania samodzielnymi, aktywnymi zmianami, współgrając zarówno z zimnokrwistym Saturnem (wyuczone wyrachowanie, zastój, mentalna skostniałość), a także będąc pod pewnymi względami podobne do dyrekcyjnej jakości szczerzącego się doń lisio Marsa (nie przejmowanie się konsekwencjami samolubnych lub nieprzemyślanych i gwałtownych działań).
   
Podczas gdy Rahu jest pełen pasji i pragnienia osiągania celów skumulowanych
w dyspozycyjnym pakiecie inkarnacyjnym, Ketu pielęgnuje przyzwyczajenia, hołdując uprzednio skanalizowanym pożądaniom. Ta opozycyjna przeciwwaga jest pełna napięć, implikujących krwawe utarczki w postaci rozbudowanych dialogów wewnętrznych.                    

Rahu uwalnia długo tłumione pragnienia z równoległych żyć; to podniecenie związane
z pragnieniem - zwykle pożądaniem czegoś, co jawi się jako nowe, zakazane, bezprecedensowe lub zdolne jest rzucić wyzwanie utrwalonej przez pokolenia tradycji. Po uwolnieniu i zamanifestowaniu pragnienia niesionego przez Rahu podniecenie zanika, a zgromadzone doświadczenia umieszczane są w przepastnym archiwum  pamięci inkarnacyjne - czyli Ketu. Sprzyja to kiełkowaniu postawy wyrażanej słowami „zadanie wykonane”, która często bywa maską dla wyczerpania i frustracji lub implikacją przeświadczenia o „ostatecznym wykonaniu powierzonych zadań”.  

W okresie Rahu ludzie, w przypływach autorefleksji, często zadają sobie pytanie „co mnie uderzyło?” Ich cele życiowe i uczucia raptownie zmieniają się za sprawą siły podobnej do dmącego huraganu. Pojawia się (nie tak znowuż) nowy, intensywny głód doświadczenia nieznanego. Czują się wtenczas gotowymi poświęcić wszelką dotychczasową stabilność życiową, aby tylko zrealizować to pragnienie. Mogą jednak wpaść w pułapkę trawiącej ich żądzy; raz osiągnięty obiekt pożądania z biegiem czasu staje się odrażający, obmierzły, ohydny, a nasycona przeświadczeniem o fakcie posiadania fascynacja przemija, ustępując miejsca goryczy. I w ten oto sposób umysł wikła się w nieunikniony i powtarzający się wciąż cykl odpychania i przyciągania (sans. akarshana-vikarshana) czyniąc z przedmiotów zmysłowej chuci swoistą „zabawkę jo-jo”. Zrazu wszystko staje się jakby dramatyczne, ekstremalne, niby kolejka górska na sinusoidalnym szynowym torze naprzemiennego pożądania i wstrętu. „Smocza głowa” tworzy obsesyjno-kompulsywne zachowania i pasje, które pod wpływem zaangażowania przeistaczają się w obsesje.                

Rahu jest odpowiedzialny także za nagłe, impulsywne małżeństwa. W związkach Rahu może funkcjonować jako „zły bliźniak” Wenus - powodując, że mylimy hormonalną pasję z trwałą, ugruntowaną, opartą na solidnych podstawach miłością. W romansie, pod wpływem Rahu, ktoś może mieć obsesję na punkcie osoby, idei, substancji lub wzorca, o którym wie, że jest dlań nieodpowiedni. Obsesja jest jednak tak potężna, że niechybnie ​​prowadzi do uzależnienia. Można czuć się przymuszonym do poślubienia obiektu pożądania (nawet jeśli dana osoba wie, że jej związek jest wysoce niestabilny i nie wykazuje zgodnych z biologiczną podstawą rokowań na przyszłość) - choćby tylko po to, aby go kontrolować, lub próbować odnaleźć w tej relacji szansę na zapanowanie nad obsesją, poczuciem winy lub zżerającym od środka żalem. Jeśli w danym kosmogramie natalnym Rahu znajduje się w znaku słonecznym, to w okresie swojego panowania w cyklu Mahadashy (sans. bhukti antardasha) jego właściwości „podpalają” (nie mylić ze „spaleniem”, sans. kopa avashta/astagamtha) cechy znaku słonecznego (sans. Rashi) w Navamshy (horoskopowej dywizji partnerskiej). Dla przykładu, jeśli „Głowa smoka” przebywa w znaku Lwa, wówczas okres Rahu „obudzi” właśnie dom Lwa (sektor piąty) w Navamshy (niezaspokojony popęd seksualny, wielodzietność, potężny wybuch potencjału twórczego, ale też i zaborczość, sadystyczna protekcjonalność).

Bhukti Rahu
zawsze zakłóca jakiś aspekt życia. Jednakże, jeśli Rahu jest w koniunkcji
z dobroczynnie działającą planetą osobistą (np. Merkurym w domicylu, tj. w matrycy szóstej), może dla odmiany wzmocnić działanie energetyki tegoż ciała niebieskiego. Rahu często bowiem sprawia poważne kłopoty w jednej dziedzinie życia, jednocześnie wręczając właścicielowi kosmogramu klucze do drzwi innej, w której może się doskonalić, wykorzystując zdobyte już doświadczenie.

Taka jest cena, jaką płaci się za poszerzanie świadomości.   


                                                                                                                   ***

Węzły księżycowe oferują kompleksową naukę życia poprzez osobiste doświadczenie, gdzie dociekliwość chłonnego umysłu, nie ustępując ani tym bardziej nie wygrażając pięścią wierze, kroczy wraz z nią ręka w rękę na drodze ku poznaniu świata - tak wewnętrznego, jak i zewnętrznego. To praca na całe ziemskie (i nie tylko) życie. Bowiem w podróżnym plecaku upychamy kolejne skalpy jedynie po to, by odczuć ich ciężar, a następnie bez żalu i z wdzięcznością je porzucić. W tym właśnie tkwi tajemnica miłości, której z taką gorliwością poszukujemy - czystej, bezosobowej i wiecznej.         



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TRAFIŁEŚ TU - I CO DALEJ?

TRAFIŁEŚ TU - I CO DALEJ?

Drogi Czytelniku,  Skoro już tu trafiłeś, miło mi Cię powitać. Usiądź wygodnie i rozgość się. Jeśli chcesz, przygotuj też sobie coś do przek...