Jakżeż mógłbym się gniewać na Ciebie, Boże
Za chmur kłębiastych czupiradła,Rozjaśniony błękit przestworzy pstrzące,
Choć mym oczom zawadzają nieraz,
Widoki wyczekiwane przysłaniając
Za korony drzew rozłożystych miotanie
Wichrem niespokojnem,
Co choć gałęzie pod nogi strąca,
Za schronienie służy wczas dżdżu rzęsistego
Za sitowia szmer cichuteńki,
Kołysanką dla wydr będący,
Wśród toni jeziornych niesioną
U dnia letniego schyłku,
Choć ciszę słodką kala w mych uszach
Za ptactwa rozświergotanego lot niechybotliwy,
Co szyku zadaje skrzydeł miarowem trzepotaniem,
A ucztą jest dla podziwu mego,
Choć majestatu gdzie indziej pierwej upatrywać pragnąłem
Za piasku ziarna drobne,
Plażę plażą czyniące,
Co choć pod paznokciami chrzęszczą,
Spaceru błogiego częścią są nieodzowną
Za dziecięcia śmiech perlisty,
Co choć w troski perzynę obraca się z czasem,
Wspomnień wielobarwnych skrywa skarbnicę
Za matczynych objęć ciepło,
Co choć kłopotliwym bywa,
Jak słońce budynków ściany pieści me serce,
Czułości oznak złaknione
Za dłoń bezsilnością niewysłowioną w pięść zaciśniętą,
Co choć bólu tony wygrywa
Na klawiszach spowszedniałej codzienności,
Pokory i zrozumienia nauczycielem jest najhojniejszym
Za tę ulotność wszelaką,
Co choć przed wzrokiem mym ucieka,
Tak bywa przepiękną, gdy w kontemplacji przypływach
Zdaje się być pojętą
Gdzie radość i złość,
Gdzie żałość i ekstaza,
Gdzie spokój i wzburzenie,
Gdzie grom uderza i łuna się ślizga,
Gdzie niebo i morze,
I tutaj także, pod stopami wędrówką strudzonymi
Tu, gdzie piękno gości jeno przez moment,
Wieczności odbiciem mglistym się stając