Archiwum bloga

sobota, 26 grudnia 2020

O UPRZEDZENIU I UWSTECZNIAJĄCYM POSTĘPIE

Jest coś wielce imponującego i godnego choćby i szczątkowego podziwu, a zarazem dogłębnie zatrważającego we władzy kształtowania opinii publicznej, skupionej w rękach, a ściślej umysłach między innymi przedstawicieli świata nauki w wydaniu akademickim. Świat ten, choć pozornie otwarty i poniekąd przyjazny wszelkim ideom niosącym potencjał w zakresie poszerzania wiedzy o człowieku, w rzeczywistości jest identycznie chwiejny i przez to nietrwały, jak i inne wytwory myśli ludzkiej, tak usilnie starającej się udzielić odpowiedzi na nurtujące nas od wieków pytania. Ta systemowa kruchość nie powinna być niczym zadziwiającym, biorąc pod uwagę tworzywo, z którego ów system został wykonany.

Człowiek to istota efemeryczna, a zatem niestała. Wszystko, co zdolny jest on zaobserwować, a co dotyczy go w sposób pośredni, a zwłaszcza bezpośredni, postrzega wedle swych indywidualnych ograniczeń poznawczych. Tymi ograniczeniami obłożony jest każdy z nas, a co najbardziej przerażające (mimo iż świadomość tej trwogi może prowadzić do choćby cząstkowego z niej wyzwolenia), większość z nich nakłada na siebie sam. Powody takiego postępowania - nie chcąc uciekać się do bezpodstawnych konkluzji z ramienia teorii spiskowych - są z reguły prozaiczne. Jako jeden z kluczowych (obok manifestującej się w wymiarze osobowym kompulsywnej nadgorliwości w obronie prawa do istnienia gatunku) wskazać można daleko idącą instytucjonalizację, tym skuteczniejszą, im "troskliwiej" obejmującą swym zasięgiem szerszy obszar codziennych interakcji społecznych, umacniając tym samym podłoże, na którym kiełkują. Nie ma co się łudzić, że środowiska naukowe, podobnie jak np. religijne, z określającymi je zestawami cech normatywnych, m.in. odrębnym i właściwym specyfice danej struktury idiolektem, są wolne od wszelkiego rodzaju nadużyć interpretacyjnych. Wbrew naiwnie (czyż jednak premedytacja nosi na sobie li tyciusieńkie znamię naiwności?) życzeniowym opiniom we współczesnym świecie, uplecionym z sieci mniej lub bardziej ścisłych korelacji, nie ma wolności bez zależności, o czym wielu zdaje się zapominać (jednako gdy idzie o kontakty formalne, jak i swobodne). Dotyczy to także (a może przede wszystkim) tych, którzy z pantomimicznym namaszczeniem rozprawiają o niezawisłości wykluczającej światopoglądową stronniczość. Czym zatem jest obiektywizm, jeśli nie konstrukcją myślową funkcjonującą w intersubiektywnej przestrzeni dyskusyjnej? 

Cóż bowiem znaczy być "obiektywnym", zachować "obiektywizm"?

Dla mnie, jako filozofa, pytanie to jest po dwakroć nurtujące niźli dla przeciętnego ciekawskiego, który zagadnąć o sedno tej sprawy się nie zawaha (nie pominąwszy niezbitego faktu, iż wszyscy jak jeden mąż jesteśmy filozofami, tym bardziej, jeśli tytułem tym niepomiernie gardzimy z uwagi na jego właściwe czasom współczesnym pejoratywne zabarwienie). Z pomocą przychodzi nam ochoczo wstępne wyjaśnienie etymologiczne - jak nietrudno bowiem się domyślić, wyrażenie to wywodzi się najpewniej od słowa "obiekt", oznaczającego coś, czemu w danej chwili nie tyle się przyglądamy (choć w tym wypadku wzrok w percepcyjnej kawalkadzie zmysłów ma niejako pierwszeństwo), ile obserwujemy (a to wszakże nie jedno i to samo). A skoro ów obiekt poddajemy obserwacji, to wynikiem tej obserwacji jest obraz tegoż obserwowanego obiektu, zrodzony w zaabsorbowanym umyśle - przez co można rzec, iż obraz ten jest równie dobrze wyobrażeniem obiektu, który zaobserwowaliśmy. To, co widzimy, zwykliśmy pod wpływem pozornej wygody i komfortu bytowania przekształcać w to, co chcielibyśmy zobaczyć. Tworząc iluzję i przyjmując ją jako podstawę naszego postrzegania rzeczywistości, dajemy sobie samym (i innym) przyzwolenie na nakładanie na tę podstawę kolejnych iluzji, coraz zmyślniejszych
i podstępniejszych, a tym samym skuteczniej mamiących.

Jednakże na dobrą sprawę nie o iluzję tu idzie, lecz o obserwację właśnie. Każda obserwacja, choćby i pazurzyskami swemi kurczowo czepiać się miała znanych sobie znaczeń, przyczyni się do wykreowania świata subiektywnego, który, w połączeniu z podobnymi sobie wewnętrznymi światami równoległymi, stworzy na mocy szeregu kompromisów wspólną rzeczywistość, a więc taką, w której ów subiektywizm, by przetrwać, będzie musiał wyrzec się swej odrębności na rzecz subiektywizmu konsensualnego.


By dotrzeć do źródła, trzeba płynąć pod prąd, a nie wraz z nim - jednakowoż wpław,
a kajak pozostawić na brzegu.

By dojrzeć nagość prawdy, trzeba wpierw przyodziać ją w kłamstwo.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TRAFIŁEŚ TU - I CO DALEJ?

TRAFIŁEŚ TU - I CO DALEJ?

Drogi Czytelniku,  Skoro już tu trafiłeś, miło mi Cię powitać. Usiądź wygodnie i rozgość się. Jeśli chcesz, przygotuj też sobie coś do przek...