Nad zazielenionej mogiły stropem,
co jak głaz niewzruszony
połać grząską ugniata,
Gdzie poranka światło
kładzie się czule,
a skrzydeł motyla szelest subtelny
o śmierci niecierpliwej przypomina,
Stoi człeczyna o licu pogodnym,
dłoń oblubienicy palcami swemi ściskając
W oczy jej spogląda,
gotów rozpacz zastać w ich toni szmaragdowej,
Nauczon, iż umarłym
śmiech szczęśliwości nie towarzyszy
Lecz nie dziwuje się, widząc
szczęścia łzę samotną,
co źrenicę wilży w tejże chwili
Ona w wieczności kąpiąc się swawolnie
jak kropla wody w oceanie
którego taflę bez ustanku mąci
Księżyca szept
ledwo słyszalny
Uchem Słońca,
co promieniem gorejącym
bezwstydnie pochyla się ku Niemu
Odnajdując to,
co utracone nie zostało:
W milczącym wołaniu
W ciszy krzyczącej
W knocie ogniem buchającym
W mglistych oparach płochych uniesień
W lwim ryku
I w skowrończym trelu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz